Sprawiedliwi z okolic Treblinki - Apolonia Kret
Apolonia Kret (siostra Benedykta) to pogodnie usposobiona do życia osoba. Choć już ukończyła dziewięćdziesiąt lat, to nadal żywo interesuje się wydarzeniami związanymi z naszym krajem. Śledzi na bieżąco prasę i pochłania literaturę. Pozostałe siostry nazywają ją „chodzącą historią”.
Czy może siostra opowiedzieć nam o okresie dzieciństwa?
– Urodziłam się w 1919 r., pochodzę spod Garwolina. Ojciec uważał, że jedyne z czego można się utrzymać to rolnictwo. Było nas ośmioro dzieci, 7 dziewczyn i jeden chłopiec. Szkoły w tym okresie były czterooddziałowe, po jej zakończeniu szło się do szkoły rolniczej, gdzie kończono 5, 6, 7 klasę z bursą. Było to pod Łukowem. Brat skończył tę szkołę, ja byłam tam tylko rok, gdyż bursę zamknięto. Ojciec wysłał mnie więc na stancję do Garwolina i tam skończyłam szkołę. Nie lubiłam pracy w gospodarstwie, lecz czytać i haftować. Ojciec kupił maszynę do szycia, więc trzeba było nauczyć się szyć. W związku z tym ojciec pojechał do księdza, który powiedział, że szkoła taka znajduje się w Skórcu u sióstr zakonnych. Ksiądz napisał list do przełożonej z prośbą o przyjęcie mnie do szkoły krawieckiej. I tak znalazłam się w Skórcu. Miałam 17 lat kiedy wraz ze starszą siostrą zawitałam do Skórca.
Jak przebiegało powołanie do zgromadzenia sióstr zakonnych?
– Wyobrażałam sobie zakonnice chodzące w workach, zdziwiłam się przekraczając próg zakonu, widząc panie w fartuszku. Pomyślałam, że to służące. Jednak się myliłam, były to siostry. Po przybyciu skierowano mnie do pracowni krawieckiej, gdzie powitała mnie przełożona. Pamiętam, jak powiedziała do mnie „Szczęść Boże”, a ja spontanicznie pocałowałam ją w rękę. Do dziś moje zachowanie jest dla mnie zaskakujące, gdyż nikt mnie tego nie uczył. Przez trzy lata pobytu przyzwyczaiłam się do tego miejsca, tęskniłam za domem rodzinnym, ale czas wypełniały nam różne zajęcia np.: przedstawienia, zakładano koła, natomiast wieczorami robiłyśmy robótki, przy których siostra czytała nam książkę. I tak moje losy związały się z Zakonem Zgromadzenia Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny zwanych „sercankami”. Moja posługa rozpoczęła się w Skórcu. Byłam tam trzynaście lat. Sześć lat przebywałam w Nowym Mieście. Następnie moje losy związały się z Wereszczynem byłam tam aż trzydzieści lat, gdzie zajmowałam się trykotarstwem. Do Skórca wróciłam w 1994 r. i tu pozostanę do śmierci.
Jaka jest historia ukrywania Basi i Jadwigi Górskiej (nazwisko prawdziwe Faktor)?
– Nie wiem kto przywiózł dziewczynkę do Skórca. Jedna z sióstr chciała załatwić sprawy w gminie, tam starszy mężczyzna zaczął krzyczeć na nią. Siostra przełożona widziała tę scenę i poleciła przyprowadzić dziewczynkę do zakonu. Tajemnicą ukrywania Basi w naszym zakonie objęte były trzy osoby: cały ster trzymała siostra przełożona Bronisława Hryniewicz, Stanisława Józwikowska i ja (Apolonia Kret). Żadna z pozostałych sióstr nie wiedziała, że dziewczynki są Żydówkami, były dla nich uczennicami. Mieszkałyśmy pod jednym dachem z Niemcami, dlatego wszystko musiało być zachowane w ścisłej tajemnicy, musiałyśmy być bardzo ostrożne. Kiedy Basię przyprowadzono, na jej widok chciało się płakać. Wyglądała przerażająco. Wszędzie miała wszy, a jej ciało pokrywał świerzb, wrzody znajdowały się na plecach, na piersi i nogach. Pierwszą rzeczą, którą zrobiono to wykąpano to biedne dziewięcioletnie dziecko, następnie ścięto jej włosy. Każdego dnia kąpałam ją, smarowałam i zmieniałam pościel, a i tak były wszy. Trzy tygodnie dochodziła do siebie. Pamiętam jak już wstała i siedziała u przełożonej w pokoiku i śpiewała: „w garwolskim powiece stała się nowina, bo się zakochali chłopiec i dziewczyna, jak się zakochali tak się miłowali tylko im rodzice pobrać się nie dali…”. Po latach pytałam, skąd znała tę piosenkę, odpowiedziała, że z getta, z którego uciekły. Opowiadała, że na ich oczach zamordowano jej brata Janka i siostrę Halinkę. W czasie dość długiego pobytu Basi w Skórcu powiedziała, że ma starszą siostrę Jadzię i wtedy przełożona kazała ją przyprowadzić, żeby były razem. Wiedziałyśmy także o innej siostrze Reginie, która prawdopodobnie znajdowała się w Gołąbku, ale nikt jej nie widział.
Jakim dzieckiem była Basia?
– Bardzo dobrze się uczyła, kończyła dwie klasy rocznie. Była żywym dzieckiem i nie sprawiała żadnych trudności. Jak dziewczynka była większa trzeba była ją przygotować do komunii. Przygotowywała ją siostra kierowniczka pracowni. Pytała ją: ”… Czy Ty Basiu rozumiesz jak tobie tłumaczę, że jeżeli człowiek jest nie ochrzczonym, to nie może przyjąć innego sakramentu? Odpowiedziała, że rozumie. Wtedy nie przyznała, że były wyznania mojżeszowego. I komunia święta odbyła się uroczyście w kaplicy. Przed Wielkanocą siostra przełożona udała się do Warszawy w poszukiwaniu aktu urodzenia bądź aktu chrztu. Nikt tam nie słyszał o niej. Udała się więc do Wawrzyszewa, gdzie dziewczynka twierdziła, że są pochowani jej rodzice. Niestety i tam nic nie odnalazła. Po powrocie do Skórca przeprowadziłyśmy rozmowę o tym, że w Polsce musi być dokument świadczący o jej istnieniu. Zapytałyśmy wprost: „przyznaj się czy wy nie jesteście Izraelitkami?” Basia rzuciła się na szyję i przyznała: „proszę pani, tak my jesteśmy Żydówkami”. Powiedziałam jej wtedy: „dlaczego Basiu nie przyznałaś się wcześniej, przecież pytałyśmy przed przygotowaniem do komunii?” Na to ona: „proszę panią Jadzi powiedziała, że jak się przyznamy to nas zabiją”. Wcześniej przyjęła sakrament komunii, ale nie miała chrztu, trzeba było więc ją ochrzcić. Siostra przełożona udała się do Kotunia pod pozorem, że jedzie do lekarza. Słyszała, że tam ksiądz chrzci wszystkich Żydów. Basia została ochrzczona, przełożona była matką chrzestną, a ksiądz, który udzielał jej sakramentu był jej ojcem chrzestnym. Po jakimś czasie również zawieziono Jadzię. Za jakiś czas po tym wydarzeniu [już po wojnie- przypis MWiM w Treblince] wysłano mnie do siedleckiej kurii po kalendarz liturgiczny na nowy rok, wtedy znajdowało się to w kościele garnizonowym. Kalendarz wydał mi pan Michał, który się tym zajmował, powiedział mi, że trzymamy dwie Żydówki. Byłam przerażona, zaprzeczyłam, mówiąc, że mówi głupoty, ale tylko się uśmiechnął i stanowczo powiedział: „wiem, że trzymacie Żydówki…”. Wróciłam pospiesznie do zakonu i powiedziałam o tym incydencie siostrze przełożonej, później poszłam do kaplicy się pomodlić, aby nie myśleć co może się stać. Byłyśmy niespokojne, nasze obawy okazały się słuszne. Przyjechała kobieta z dwoma mężczyznami. Twierdziła, że jest jej ciocią. Basia krzyczała, że nie chce pójść i że nie ma żadnej cioci. Kurczowo trzymała się spódnicy siostry. Przełożona powiedziała, że dziecka nie odda, ale kobieta twierdziła, że i tak ją zabiorą nawet wbrew naszej woli. Położyli pieniądze na stół za utrzymanie dziewczynek, nie przyjęłyśmy ich ponieważ nie dla pieniędzy dziewczynki wychowywałyśmy. To podkreślił prezydent podczas uroczystości wręczenia nagrody. Zabrano dziewczynki, przełożona była niespokojna z obawy o to, że zabrano je aby nimi handlować. Pierwsze wieści od Basi pochodziły z Zabrza. W liście prosiła o pamiątki z pierwszej komunii, obrazek święty, książeczkę. Później pisząc już z Palestyny skarżyła się, że na granicy zabrano jej wszystkie pamiątki świadczące o tym, że jest chrześcijanką.
Jak doszło do otrzymania nagrody?
– Do odznaczenia „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata” zgłosiła nas Basia. Napisała dwa razy list z prośbą o przyznanie siostrom Bronisławy Hryniewicz i Stanisławy Józwikowskiej tego odznaczenia. Ja jako jedyna żyjąca, która była naocznym świadkiem tych wydarzeń miałam zaszczyt odebrać tę nagrodę 15 maja 1995 r. Niestety zabrakło na tej uroczystości Basi, która w tym dniu miała być ze mną, jednak kłopoty osobiste Basi nie pozwoliły na jej przyjazd.
Czy siostra utrzymuje kontakt z Basią?
– Od czasu do czasu pisze listy. Przyjeżdżała do Skórca. Nosiła się z zamiarem powrotu do Polski, ale natknęła się na szereg trudności. Podczas wizyty w 2002 r. wpisała się do księgi pamiątkowej z podziękowaniem za opiekę.
Opracowały tekst i wykonały zdjęcia: Renata Antoszczak i Magorzata Kozicka
Wywiad został przeprowadzony w maju 2009 roku.