19 kwietnia – 77 rocznica powstania w getcie warszawskim

19 kwietnia 1943 roku wybuchło zbrojne powstanie w getcie warszawskim. Na jego czele stanął Mordechaj Anielewicz, a po jego samobójczej śmierci dowództwo objął Marek Edelman. Było to pierwsze miejskie powstanie w okupowanej przez Niemców Europie. Wzięło w nim udział kilkuset bojowników Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) oraz Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW). Powstanie trwało do połowy maja 1943 roku.

W kwietniu i maju do Obozu Zagłady Treblinka II wywieziono blisko 7 tys. Żydów ujętych podczas tłumienia powstania w getcie warszawskim.

O przybyciu transportów z powstańcami z getta warszawskiego do Treblinki pisali w swoich wspomnieniach obozowych ocalali więźniowie Obozu Zagłady Treblinka II.

W drugiej połowie kwietnia pojawia się sztab z naszym komendantem Matiasem na czele i widzimy, że mają ze sobą plan i zaczynają mierzyć kawałek placu położony o kilka metrów od dziesięciu dużych komór gazowych. Nazajutrz zostaje wybranych kilku robotników i pod dowództwem jednego z esesmanów zaczynają tam kopać dół. Okazuje się, że zaczyna się budowa potężniejszego i bardziej wydajnego pieca obok komór, tak aby od razu można było palić zwłoki. Prace trwają dziesięć dni. Są to, jak się okazuje, przygotowania do przyjęcia wielu transportów. (…) Wieczorem dał się słyszeć gwizd lokomotywy, jednak był to pociąg towarowy. Minął kolejny dzień i znów nie przyjechał żaden transport. Mordercy szaleją. Nie możemy się dowiedzieć, co się stało. Tak minęły jeszcze trzy dni. Na trzeci dzień komendant Matias kazał otworzyć komory gazowe. Pierwszy raz zdarzyło się w Treblince, że komory gazowe czekały gotowe, a nie przybył żaden transport.Po kilku dniach ponownie zamknięto komory, a w kilka godzin potem przyjechał transport. Niemal wszyscy mordercy wyszli na spotkanie ludzi. Trzymają w rękach przygotowane pejcze. Natomiast Iwan ma swój dwumetrowy drąg. Jestem w celi „dentystów”. Słychać rozpaczliwe krzyki. Mordercy zachowują się jak dzikie zwierzęta. Oddzielili od transportu trzy kobiety i skierowali je do naszej pralni. Uważamy, że przysłali je do nas umyślnie, abyśmy się od nich dowiedzieli, co się stało w Warszawie. Te trzy kobiety nie mogły dojść do siebie przez kilka dni, nie rozumiały, co do nich mówiliśmy. Po jakimś czasie uspokoiły się nieco i opowiedziały nam, że Żydzi w warszawie stawili bohaterski opór, nie dając się wymordować, że getto płonie i Żydzi walczą z bronią w ręku. Robi się nam ciężko na sercu, gdy słuchamy opowieści kobiet o tym, że getto spłonęło. Jednak one są bardzo dumne, opowiadając o tym, jak Żydzi walczyli i jak z ich rąk ginęli Niemcy. Jesteśmy załamani tymi wiadomościami, ale zarazem narasta w nas wola i chęć wyzwolenia się z Treblinki.

Jechiel Rajchman, Ocalałem z Treblinki. Wspomnienia z lat 1942-1943, Warszawa 2011, s. 71-72.

W pogodny kwietniowy dzień do Treblinki dojechał transport, który bardzo nas zdziwił swoim wyglądem. Wagony były w opłakanym stanie: powyrywane deski z różnych części wagonów, moc uszkodzeń. Na dachach leżeli uzbrojeni po zęby ukraińscy strażnicy z karabinami gotowymi do strzału. Strzelali natychmiast, gdy tylko z wagonu wychyliła się zalękniona twarz. Zdawało się, że w drodze stoczono z uwięzionymi Żydami gwałtowną bitwę. Niemcy po raz pierwszy mieli zastosować nowy system rozbierania przybyłych na zagładę. (…) Zamknięci w obozie, żywo interesowaliśmy się wszystkim, co się dzieje na zewnątrz. Warszawa była centrum naszych nadziei i naszych cichych marzeń. Oto nagle dowiadujemy się, że na wyludnionych ulicach warszawskiego getta rozpalił się ogień buntu. Trzask karabinów maszynowych miesza się z hukiem pękających granatów. Wyobraziliśmy sobie tę walkę bezwzględną i zajadłą. Sercami byliśmy przy powstańcach. Niepokoiliśmy się o los bohaterów getta warszawskiego. Powstanie żydowskie zagrzało nas, wlało w nasze życie nową moc i nowe decyzje. Okrzepliśmy, chcieliśmy również działać, nie dawać się prowadzić na śmierć. (…) Od ludzi, których wyjęto z następnych transportów warszawskich, dowiedzieliśmy się, że powstanie w getcie nadal trwa, że Żydzi walczą dzielnie z Niemcami i że zadają im ciężkie straty. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy palą dom za domem, o dziejących się tam dantejskich scenach. Słuchaliśmy o ludziach wyskakujących z wysokich pięter płonących domów, o bohaterskich walkach, w których brały udział również kobiety i dzieci.

Samuel Willenberg, Bunt w Treblince, Warszawa 2016, s. 144-147.

W tej fazie wyczekiwania i niepokoju znowu przychodzą duże transporty. Są bardziej nędzne od wszystkich innych, które trafiały do Treblinki. Zupełnie bez bagażu. Szmaty i łachy zamiast ubrań. W bydlęcych wagonach więcej trupów i półżywych niż kiedykolwiek przedtem. Nieliczni trzymają się na nogach. A jednak niektórych wybierają, żeby poprawić trochę stan zdziesiątkowanej załogi, żeby było więcej niewolników do wspaniałej rozbudowy obozu, żeby SS-Sonderkommando Treblinka mogło wykazać się rozległą działalnością, żeby droga następnych transportów z „dworca” do „łaźni” biegła wzdłuż ozdobnych rabatek przez parkowy skwer.

Naszym „panom i katom” umyka przy tym, jakie przesłanie niosą transporty z niedobitkami z powstania w warszawskim getcie i jak przekazują je wybrańcom, grabarzom z Treblinki.

Dawid Brat przysłuchuje się przybyszom, a błękit jego oczu staje się jaśniejszy niż niebo nadchodzącego właśnie lata. Warszawskie getto nie istnienie. W tym miejscu zostały tylko ruiny i zgliszcza. Podziemie przeszmuglowało do getta broń. Żydzi zerwali się do walki. Wiedzieli już dokładnie, że nie czeka ich nic innego, tylko Treblinka. To znaczy, że tym kilku uciekinierom udało się zawiadomić przynajmniej ten „świat”. Niemcy musieli w końcu rzucić do akcji wozy pancerne i ciężką broń, żeby pokonać powstańców, w tym kobiety, starców i młodzież.

Zabitych i umierających wrzucano do wagonów. Wtłoczono do nich też tych wszystkich, których jeszcze udało się złapać. I tak przywieziono ich do nas, do Treblinki – w dusznym upale- zastrzelonych, zadźganych, uduszonych, zapuchniętych, gnijących. Rów do spalania przy „lazarecie” przepełniony był w tych dniach rozdętymi trupami, a piekące słońce roztapiało wszystko w wielkie śliskie bagno.

Transporty ze zlikwidowanego warszawskiego getta nie przywiozły nic na spekulację, nic nie przechodziło z rąk do rąk, ani jedna porcja chleba, ani jedne spodnie, ani jeden kawałek mydła. Ale z ust do ust, z myśli do myśli szło przesłanie: „Pobożni z przekonania albo z przyzwyczajenia, talmudyści i niewierzący, ludzie interesu i przemysłowcy, rzemieślnicy i sklepikarze, pośrednicy, szmuglerzy, opryszki i złodziejaszki – wy wszyscy odrzućcie ostatnie rupiecie życia, pożegnajcie się z nadzieją, że może jako ostatni unikniecie nagłej śmierci. Pokażcie światu i sobie samym…”

Po kilku dniach w Treblince nie ma już śladu po resztkach warszawskiego getta.

Richard Glazar, Stacja Treblinka, Warszawa 2011, s. 119-120.

19 kwietnia 2020